Historia Lednicy - Wprowadzenie


za Katechizmem Ruchu Lednickiego - ojca Jana W. Góry OP

ojciec Jan Góra            Tak naprawdę wszystko rozpoczęło się dużo wcześniej - zanim zaczęliśmy gromadzić się nad Lednicą. Lednickie słowa Jana Pawła II miały swoiste preludium. A może lepiej nazwać to uwerturą. Już po zakończeniu VI Światowego Dnia Młodzieży w Częstochowie na Jasnej Górze w roku 1991, kiedy we wrześniu pojechałem do Rzymu podziękować za te wspaniałe przeżycia. Ojciec Święty tuż po posiłku w swoim refektarzu podyktował mi na maleńki dyktafon następujące słowa:

           "Właściwie Jasna Góra była w tym roku wielką inauguracją wszystkiego, co się nazywa duszpasterstwem młodzieży w Polsce. Również duszpasterstwa akademickiego. Więc po prostu życzę Warn na początku tego nowego roku akademickiego, żebyście się podłączyli pod jasną Górę. l ciągnęli dalej. Bo to na tym się nie można zatrzymać. To jest etap. Etap dlatego tak ważny, ponieważ był wspólny, l miał wymiar europejski i miał wymiar światowy. Był między Wschodem a Zachodem, l to ma swoją wymowę. Musimy wciąż pamiętać o tym, że Kościół jest katolicki, czyli powszechny, jest obecny w całym świecie, w różnych ludach i narodach, a ja jestem szczególnie tego świadom, szczególnie tę powszechność Kościoła w sobie noszę i szczególnie jej doświadczam. Trzeba się zawsze czuć członkiem tej wielkiej, uniwersalnej wspólnoty, wtedy także odkrywa się lepiej swoją bliższą wspólnotę, na przykład swoją polską wspólnotę, albo poznańską nawet. A w dalszym ciągu to także swoją domową wspólnotę, kościół domowy, i wreszcie swoją osobowość, która jest także skierowana do wspólnoty. Bo jak powiedział Sobór: człowiek jest jedynym na świecie, jedyną na świecie istotą, której Bóg chciał dla niej samej. Równocześnie ten człowiek nie urzeczywistni, nie zrealizuje się, nie spełni siebie samego, jak tylko przez bezinteresowny dar z siebie samego. To jest wielki program. Na całe życie. Szczęść Wam Boże!"

           Już wtedy czułem, że otrzymałem skarb. Otrzymałem pakiet myśli zwartej i doniosłej. Już wtedy pojawiło się zarzewie, które tak wspaniale wybuchło nad Lednicą. Powszechność Chrystusowego Kościoła, jego uniwersalizm i otwartość. Indywidualność i osobowość kształtowana we wspólnocie oraz papieski klucz do przekraczania samego siebie: bezinteresowny dar z siebie samego jako sposób na siebie... Być sobą, stawać się sobą, nikim innym tylko sobą. Żyć własnym życiem, nie życiem zapożyczonym, nie życiem z odbicia, ale swoim własnym życiem na swoją odpowiedzialność. Być sobą, ale nie na odludziu czy w izolacji. Być sobą wespół z innymi, we wspólnocie. Ale również stale trwać w rozwoju, progresji. Stale aktualizować tę potencjalność, którą Bóg w każdym z nas złożył. Nie uciekać przed wielkością wpisaną w nas przez Boga. Zrealizować Boży zapis dla mnie. Przynieść owoce, spełnić się w obliczu wieczności. Ocalić siebie. Kiedy podążamy za Chrystusem, ulegamy wątpliwościom, czy idąc za Nim, idziemy również za sobą, czy idąc za Nim, nie zatracimy siebie. Tymczasem tylko idąc za Chrystusem, możemy siebie ocalić. Tylko w łączności z Chrystusem możemy siebie zrozumieć i uratować na wieczność. Tamto przemówienie - wypowiedziane bez przygotowania, na poczekaniu - wykształciło specyficzny typ i styl papieskich wypowiedzi do młodych. Krótkie, zwarte, soczyste, dosadne, zrozumiałe, nośne. Słowa wypowiedziane nie tyle do mikrofonu, ile do młodzieży. Może dlatego dotarły i docierają... Takiego skarbu nie można zatrzymać dla siebie. Takim skarbem trzeba się podzielić. Zbyt długo zatrzymany w rękach może poparzyć. Wysoka temperatura przemówień Jana Pawła II do młodzieży gromadzącej się nad jeziorem Lednica nie spada razem z upływającym czasem. Tym żarem, który jest w naszych rękach, pragniemy podzielić się z innymi. Nie możemy zatrzymać go dla siebie. Tego talentu nie wolno zakopać w ziemi. Pomysł spotkań nad Lednica zrodził się podczas przygotowań do Wielkiego Jubileuszu roku 2000. Prywatny list od Ojca Świętego z dnia 17 grudnia 1995 r. sprawił, że Lednica od samego początku stała się sprawą papieską.

           "Słusznie, że myślicie o Lednicy, bo przecież to Tertio Millennio jest dla Polski, a zwłaszcza Poznania i Gniezna - secundo millennio adveniente - od tego, co się stało w roku 1000. Cóż, ja bym się bardzo chętnie tam wybrał, ale dadzą to? Dadzą to?..."


Niedługo później, bo 13 lutego 1996 r. znowu papieski doping:

           "Skoro Ojciec Jan tak zaangażował Opatrzność Bożą w swoje plany, to teraz niech nie ustaje w ich realizowaniu i dobrze słucha natchnień Ducha Świętego, bo On przede wszystkim kieruje tą sprawą. Także i tym razem kreślę krzyżyk na czole Ojca Jana i nad Imiołkami leżącymi nad jeziorem Lednickim. Niechaj do nich wprowadzi młodzież w drugie tysiąclecie polskiego chrześcijaństwa, a trzecie tysiąclecie Kościoła Powszechnego"

18 czerwca 1996 r.:
           "Bardzo dóbry jest Twój pomysł - Lednica. Prośmy Matki Bożej i Patronów nowego Tysiąclecia, aby coś z tego wyszło. Ojciec Jan już snuje szerokie plany i ostro bierze się do roboty. Szczęść Boże! Pozdrawiam serdecznie i błogosławię"..


          Przychodziły kolejne listy od Ojca Świętego. Nie było czasu na osłabianie się wątpliwościami. Z tych papieskich listów buchała pewność, siła, oczywistość. Należało wizję przełożyć na konkrety. List apostolski Tertio Millennio Adveniente stał się inspiracją do postawienia nad Lednica Bramy III Tysiąclecia w kształcie Ryby. Pamiętaliśmy bowiem, że inny znak nie będzie nam dany, jak tylko znak proroka Jonasza.

           "Drzwi Święte Jubileuszu Roku 2000 powinny być symbolicznie większe niż poprzednio, ponieważ ludzkość, gdy dotrze do tej przełomowej daty, pozostawi za sobą nie tylko kolejny wiek, ale tysiąclecie. Jest zatem rzeczą słuszną, by Kościół przeszedł przez nie z jasną świadomością tego, co przeżył w ciągu ostatnich dziesięciu wieków. Nie może on przekroczyć progu nowego tysiąclecia, nie przynaglając swoich synów do oczyszczenia się przez pokutę z błędów, niewierności, niekonsekwencji i zaniedbań. Uznanie słabości dnia wczorajszego to akt lojalności i odwagi, który pomaga nam umocnić naszą wiarę, pobudza czujność i gotowość do stawienia czoła dzisiejszym pokusom i trudnościom".

           Nie było wyjścia. Nad Lednicą trzeba postawić Bramę i modlić się, aby młodzi chcieli przez nią przejść w III Tysiąclecie... Od samego początku wszyscy zgromadzeni nad Lednicą dokonywali Aktu wyboru Chrystusa w nawiązaniu do tego pierwszego wyboru dokonanego przez Mieszka. Ten akt decyzyjny pierwszego władcy, akt o wielkiej randze i znaczeniu, mający swoje dalekosiężne konsekwencje, tkwiący w świadomości Polaków, powtarzaliśmy w oprawie spektakularnego nabożeństwa. Ten Akt wyboru Chrystusa stawał się aktem tożsamości. Jechać kilkaset kilometrów tylko po to, żeby spędzić w dumie kilka godzin, a potem znowu wracać do siebie? Nie. Nad Lednicę zawsze jedzie się po coś. Tam jedzie się jakby po pieczęć przynależności. Ostatecznie po pieczęć przynależności do Chrystusa. Jedzie się tam również po słowo od Ojca Świętego. Seria absolutnych cudów Ojciec Jan Góra opowiada o początkach spotkań lednickich Skąd wziął się pomysł, by ściągnąć nad Lednicę kilkadziesiąt tysięcy ludzi? Ooo, tutaj zaczyna się seria absolutnych cudów. Mój przeor — poznaniak, oglądając film o naszym domu w Jamnej, rzucił mocnym słowem i zapytał: „Czemu to nie jest w Wielkopolsce?”. Ja mówię: „Bo w Małopolsce to inny człowiek, inni ludzie: serdeczni, życzliwi, skorzy do pomocy, a wy, poznaniacy, jesteście chłodni trochę”. Ale on tak okropnie się denerwował, że poszedłem do wojewody i powiedziałem: „Panie wojewodo: mój przeor nie wytrzymuje nerwowo, proszę mi dać jakąś ziemię”. Dał mi kilka pałaców. To nie było jednak to — śmierdziało PGR-em. Dawał dwa miliardy, potem aż do czterech doszedł... Niczego to jednak nie rozwiązało — sprawa stanęła w miejscu. Mówię: „Słuchaj stary, tu pomóc może tylko Matka Boska. Pomódlmy się, a ja na Mszy świętej powiem ludziom, że szukamy terenów dla Duszpasterstwa Akademickiego”. Po Mszy świętej podszedł do mnie chłop — były wiceminister i mówi, że nad Lednicą są dwadzieścia cztery hektary w rękach PGR-u i kosztują siedemset milionów. Spodobało mi się. Ludzie się ze mnie śmiali. Rozmawiałem z jednym biznesmenem — dyrektorem banku i mówię: „Kup mi pan to”, a on sobie kpił. Mówił, że mi się w głowie przewraca, że dzisiaj kler to się rozpaskudził... Mówię: „Kup pan to po dobroci”. „Nie i koniec. Siedemset milionów? Ojciec żartuje”. Mówię: „Wy swoim kobitom za większe sumy garsoniery i auta kupujecie. Kup pan to na Kościół, dla młodzieży”. „Nie, ojciec jest bezczelny”. Mówię: „Panie, pan jest mafioso, ja może troszkę mniejszy: daję panu czas do jutra, do dwunastej. Jak pan kupi — piszę do Papieża, jak pan nie kupi — też napiszę do Papieża”. Napisałem, że jest taka ziemia nad jeziorem Lednica — najstarszą chrzcielnicą Polski i Papież mi odpisał: „Niech cię Bóg błogosławi. Dobrze, że o tym myślisz, bo tertio millennio dla świata jest secundo millennio dla Polski. Niech cię Matka Boska ma w opiece”. Muszę zdradzić teraz jedną ważną rzecz: ja mam taki charyzmat (a mówię to w duchu wielkiej skromności), że mnie się zawsze błogosławieństwo papieża na gotówkę przemienia. Jestem już tym tak zniewolony, że co spotkam człowieka, to mówię: „Witam kochanych sponsorów”. Jedni uciekają, a inni otwierają szeroko oczy i mówią: „Nawet nam do głowy to wcześniej nie przyszło”. List od Papieża dostałem w piątek, w niedzielę przeczytałem go ludziom i mówię: „Kochani, mamy błogosławieństwo samego Ojca Świętego, który napisał, że tok naszego myślenia jest dobry”. Długo nie czekałem — trzy dni. W środę siedzę sobie w duszpasterstwie, wchodzi taka drobnoziarnista kobiecina i mówi: „Przepraszam, jak się stąd wychodzi?”. A ja na to: „Proszę pani, z Kościoła to się nigdy nie wychodzi, tu zawsze się przychodzi”. A ona usiadła i siedzi. Nie wiedziałem, co z nią zrobić i dałem jej list papieski do czytania. Ona mówi, że nic nie rozumie. „Co, czytać pani nie umie? Widzi pani, że mam błogosławieństwo, a nie mam pieniędzy”. A ona na to: „A ja mam pieniądze, a nie mam błogosławieństwa”. To ja mam na takie chwile standard: „Czy mogę się z panią zaprzyjaźnić?”. Ona pyta się: „Ile mamy czasu na tę przyjaźń?”. Ja: „Niewiele”. Trzydzieści sześć godzin później podpisywaliśmy akt notarialny, że pani kupuje nam grunt nad jeziorem Lednica. Pytam się z ciekawości: „Niech mi pani powie, skąd pani ma pieniądze?”. A ona: „Nieee, wstydzę się”. Mówię: „Wal, pani, nikt nie słyszy. Zamykam oczy”. „Mam fabrykę...” „Czego?” „Majtek...”. Tak właśnie dostałem pole nad Lednicą za majtki. Napisałem do Papieża, że znów jego błogosławieństwo zamieniło mi się na gotówkę i pojechałem z kobieciną do Watykanu. Papież podszedł do niej i mówi (wskazując na mnie): „Pani się go nie boi?”. Ona: „Ani trochę!”. Przy okazji zaczęła cudownie zdrowieć jej córka, bardzo, bardzo ciężko chora... Pole już było. W Tertio millennio adveniente przeczytałem, że trzeba postawić bramę „większą niż dotychczasowa”, by wprowadzić przez nią ludzi w trzecie tysiąclecie. Pomyślałem: „Walimy bramę!”. Ale jaką? Myśleli zakonnicy, architekci, inżynierowie. Kolumny, nie kolumny... Stuknąłem się w głowę i mówię: „Rybka, rybka musi być!” Dziewczyna narysowała rybę, ja latałem z nią jak wściekły. Hierarchowie mówili mi: „Po co ojciec tak lata? Pielgrzymkę i tak przygotowuje specjalna komisja. Komisja już jest, więc po co te wygłupy? Ojciec jest jedynie pionkiem, szeregowcem”. Ja myślałem sobie: „Komisja, nie komisja, a ja mam błogosławieństwo Ojca Świętego!”. Poleciałem do Rzymu i powiedziałem Papieżowi: „Jakie by to było piękne, gdyby Ojciec Święty wziął za rękę polską dziewczynę i polskiego chłopaka i przeprowadził ich przez bramę trzeciego tysiąclecia”. Papież mówi: „Chcę, bardzo tego pragnę”. To był obłęd. Jak tego dokonać? Zaczęło mi się to śnić po nocach... Uczyniłem wówczas bardzo prostą rzecz: pokochałem media. Załatwiłem, że każdy etap powstawania bramy był nagłośniony i ewangelicznie zinterpretowany. Brama zaczęła jechać z fabryki do Poznania bardzo długo, a stawiali ją jeszcze dłużej — każdą śrubkę kazałem filmować. Ciśnienie rosło. Z jednej strony wielka oficjalna komisja — z drugiej my: młodzież. I wtedy stała się rzecz niesłychana: zapalili się duszpasterze. Tysiące telefonów, listów... I tak się zaczęło. Znów wylądowałem w Rzymie. Dostałem od Papieża krzyż i dwumetrową świecę, a Ojciec Święty obiecał mi, że nadleci (nawet jeśli nie pozwolą mu wylądować). Mówiłem mu 13 maja na kolacji: „Opowiadają Ci Ojcze Święty, że helikopter nie może wylądować nad Lednicą. Jakież kłamstwo! Watykan ma czterdzieści cztery hektary, a ja mam dwadzieścia cztery! Kilkadziesiąt helikopterów się zmieści!”. Przeżyłem takie chwile, że chciało mi się płakać: widziałem, jak Ojciec Święty bezradnie rozkładał ręce. Marzył o tym, by spotkać się z polską młodzieżą. Biskup Dziwisz — chcąc ratować sytuację — mówił do mnie: „Przenieś tę bramę do Poznania”. Nie wiedzieli, co mówią: myśleli, że to jest jakaś mała furteczka, a to jest przecież cała fabryka: czterdzieści metrów szerokości, piętnaście wysokości, stalowa konstrukcja na głębokich fundamentach warta półtora miliarda. Tego, co działo się nad Lednicą, nie da się opowiedzieć. Płakałem, gdy Papież nadleciał nad jezioro w koronie siedmiu helikopterów, a my — trzydzieści tysięcy młodych ludzi — rozbici jak wojsko na polach lednickich wybieraliśmy Chrystusa na trzecie tysiąclecie... Na każdym kroku cud. Dzwoni do mnie chłop z PGR Lednica. Mówi: My handlujemy „ziemniokami” i świniami. Nagle ktoś tu mówi, że jakaś ziemia dla młodzieży będzie, że Papież tu będzie, a my pijemy z chłopami wódkę i robimy tak zwaną refleksję. „Co jest grane?” — pyta. „Sam nie wiem — szczerze odpowiadam — sam nie wiem”.